sobota, 27 kwietnia 2013

Blogowanie jest cienszkie

Cisza znaczy nic nie robię? Za dużo robię. Nie starcza czasu na opisywanie. 
Właśnie w garze pyrka sobie marzanna. Będzie ruda słowiańska kiecka wierzchnia:)
Pierwszy raz dodałam kredę, zobaczymy jakie będą efekty.
Od ostatniej notki także: skończyłam szyć kaptur.  I spodnie lubemu. I szyję zamówieniową torbę pielgrzymkę. Wszystko rzecz jasna ręcznie.
Przeżyłam swoje pierwsze próby szewskie (Rozumiem już skąd "kląć jak szewc". Tak bardzo rozumiem. Przebijanie się przez tę... eeech.) 
Powstało ileś metrów singla i kolejny dubelek. 
Powstał nawet haft, mój drugi w życiu:D 
Trenujemy z zespołem do pokazów majowych. 
Uprałam kilo brudnej i pełnej moli wełny. To była przygoda i niezapomniane wrażenia dla 3 osób. (Sarna, Thurid, dziękuję wam za pomoc przy skubaniu draństwa!)
Przyszły nowe materiały, twierdzą że będą tuniką i cotehardie. 
Mam fazę na... onuce. Za kilka godzin jadę w góry i tak, zamierzam pomykać po Sudetach w trekach i onuckach:D Genialny w swej prostocie wynalazek.
Tyle przychodzi mi do głowy w jednym momencie x)
Przez następny tydzień tych zaległych notek nie przerobię, bo góry. Natychmiast po powrocie przepakować plecak i jadę na Wenecję... Jak co roku o tej porze, tradycyjne już niemal otwarcie sezonu rekonstrukcyjnego:)

A żeby i ilustracje były (rękodzieło doczeka się swoich w swoich notkach, obiecujęęęę:D) - tyle spodziewam się po nadchodzącym tygodniu!^^



piątek, 19 kwietnia 2013

2ply-dwunitka-double

Moja druga w ogóle i pierwsza na którą patrzę z przyjemnością, dwunitka. Spłodzona dziś rano:)

Skromne 55 metrów. Powiem szczerze, że przy większych ilościach włóczki nawiniętych na wrzeciono przędzenie zaczyna być po prostu upierdliwe - włóczka się zsuwa, lata, wrzeciono robi się coraz cięższe. Zastanawia mnie, jak sobie z tym radzą doświadczone prządki?

Coraz lepiej panuję nad skrętem. Od samego początku mam niesamowite skłonności do przekrętów:P Pierwsze nitki mogę trzymać tylko w kłębkach, bo mi wariują xP (Ale mimo to jak już sprawdziłam, szycie tym daje radę:) jednak lepiej mieć przekręt niż niedoskręt.)

Z okazji luźnego zwitka sierściuchy niepocieszone. Z polowań na te moje kłębki (tylko na te, konesery jedne. Na akryl nawet nie spojrzą.) zrobiły już dyscyplinę sportową, a tu płasko:p
Jedna Kiciava jakoś się w tym odnalazła. Nie turla się?:< To można się na tym Uwalić!

Co się stanie jak nie upiorę?:P

wtorek, 16 kwietnia 2013

Mały spacer historyczny

Powitanie wiosny;>
Wiosnę i pierwszy ciepły weekend uczciliśmy małym spacerem:) Z grodu sopockiego do Oliwy. 
Co można opowiedzieć o łażeniu?:d

Przychodzą mi na myśl sarenki spotkane po drodze, zwłaszcza ta spotkana bardzo blisko i czmychająca nieśpiesznie, tak że jeszcze długo można było podziwiać uroczy biały zadek:)
Albo brzoza przy której zatrzymaliśmy się na dłuższą chwilę. Teraz, zanim pojawią się pierwsze liście, jest idealna pora na sok z brzozy. Zrobiliśmy malutkie nacięcie i "nakapaliśmy"  do kubka nieco na spróbowanie. To-jest-pyszne. Świeże i "zielone" w smaku.
Ciuchy historyczne idealnie zdają egzamin, bo oddychają. Jedyna ich wada to ciężar. Dla rekonstruktorów powyższe to oczywistość, dla wszystkich pozostałych - pamiętacie jakie wrażenie daje ciepły ciuch z naturalnego materiału? Ja wcześniej nie pamiętałam. Jak swetry to akrylowe, jak płaszcze to poliester:P Od jutra łażę na uczelnię w takim kocyku:)
(a propos kocyka - wyroby z wełny jodełkowej cierpliwie czekają na swoje notki:p)

Jedno z czego kompletnie nie jestem zadowolona, to zdjęcia. Obszerna galeria po następnej wyprawie, bo na pewno będzie takowa:)

wtorek, 9 kwietnia 2013

Farbowanie czerwoną kapustą

Skoro kapustą można się bawić na jajkach, to czemu by nie spróbować na tkaninach? Pomyślała Tesia, po czym spróbowała. Wykorzystała ten sam wywar w którym wcześniej pływały pisanki. Było tego ledwie litr, może półtora, więc nawrzucała małych próbek (kilka różnych wełenek i len). Ot eksperyment.

Po płukaniu jedna szczególnie robi wrażenie. Niebarwiony, nie moczony wcześniej, niczym nie zabejcowany(!) len.


 
...stał się niebieski:)
Według wszystkich mądrych książek które czytałam, i ludzi których słuchałam, jedynym liczącym się barwnikiem niebieskim na przestrzeni dziejów było indygo. A to azjatyckie, a to (w średniowieczu) pozyskiwane z urzetu, a to znów amerykańskie. Ale zawsze tylko indygotyn, barwnik drogi, uciążliwy w pozyskiwaniu, trudny.
A tu kapusta jakby nigdy nic daje sobie błękit, i to na lnie, znanym z tego, że barwienia nie lubi. 
Co do trwałości - oczywiście poznęcam się jeszcze nad tą próbką:) Na słońce się ją wystawi, wypierze raz i drugi, zobaczymy ile antocyjany kapuściane wytrzymają. Pierwszy tydzień leżenia przy oknie kawałek znosi póki co jakby nigdy nic;d 
Ale nawet jeśli koszula tak ufarbowana miałaby wytrzymać rok, to już jest coś, źródło błękitu, dla chłopa którego na indygo nie było stać. Technologia pozyskiwania też banalna.
Występowanie kapusty w średniowiecznej Europie jest udokumentowane wzdłuż i wszerz. Wstępne poszukiwania śladów stricte kapusty czerwonej na razie nie wykazały niczego konkretnego. Ani tak, ani nie. Będę szukać dalej:) 

Pozostałe próbki (wszystkie wełniane) - mniej spektakularnie, chociaż też ciekawe:)


Po lewej wełna wcześniej zabejcowana w ałunie, po prawej surowa.


A tu dodana jeszcze próbka tkaniny wełnianej, niebejcowanej. Co ciekawe, początkowo niebejcowana tkanina i włóczka miały bardzo podobny odcień, z czasem włoczka zaczęła... żółknąć, skłania się ku zieleni.


Na koniec cały komplet. Od lewej: włóczka niebejcowana, włóczka bejcowana ałunem, len niebejcowany, tkanina wełniana niebejcowana.

Jeden gar, a każda próbka w innym kolorze.
Czas pokaże jak z trwałością wybarwienia, niemniej capitata f.rubra ma, jak widać, sporo możliwości:)