poniedziałek, 18 marca 2013

Historia jednej wełenki

Nabyłam ją gdzieś w wakacje, na hurra, chociaż nie miałam wobec niej żadnych planów. Cena jak za 100% wełnę (zaraz po zakupie zapalniczka w dłoń:D) była "brać! natychmiast!". A żadnych zakupów się nie robi z taką pewnością jak tych kompletnie, cudownie zbytecznych, więc sprawiłam ją sobie od razu:p
3,5mb szczęścia przez zimę służyło jako znakomity kocyk:) W końcu jednak usiadłam i wymyśliłam, co z czegoś tak grubiutkiego można by stworzyć i od jakichś dwóch tygodni w każdej wolnej chwili działam. O czym sobie spokojnie będę pisać w kolejnych postach - 3,5mb starczyło na 3 różne wdzianka i jeszcze na torbę zostało.

Splot skośny łamany, czyli klasyczna jodełka. Przyjemnie historyczna:) Z kolei szerokość materiału (mówili że 140cm, przyjechało 160cm, więc wypas) - fajna, acz niehistoryczna już wcale. Ale o tym, i co z tym, następnym już razem.

3 komentarze:

  1. Też z niej kiedyś szyłam - akurat zamówienie, kaptur ze Skjoldehamn. Bardzo sympatyczna wełenka :)
    Co prawda ma jakiś tam nie do końca tru dodatek (nie pamiętam z którego zwierza, ale nie europejskiego) no ale przynajmniej nie ma sztucznych dodatków, a to już coś :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja słyszałam że to wielbłąd. Mógłby być, ta wełenka faktycznie nie gryzie prawie wcale.
    A kompletnym zbiegiem okoliczności szyłaś go... mojemu chłopakowi:D I to było Hedeby bo on Duńczyk:)
    I mieliśmy małą zagwozdkę bo nie wiedział on, że ja też planuję się wziąć za kaptur i też chcę Hedeby i właśnie z tą myślą kupuję tę wełnę xd Muszę w koncu zrobić notkę co z tego wyszło.

    OdpowiedzUsuń
  3. Hyhy, nie ma to jak rekonstruktorskie kontakty - gdzieś jakoś każdy każdego zna :D Mam nadzieje, że się dobrze nosi :D Sama też planowałam uszyć sobie z tej wełenki kaptur, bo kupiłam z nadmiarem, ale chyba jednak powstanie coś na sprzedaż.

    OdpowiedzUsuń