Zabierałam się dłuuuugo. Już nawet miałam kupioną gdzieś, kiedyś czesankę (a nawet i kilo runa, które wciąż czeka na upranie:D), ale grzebałam się z kupieniem/zrobieniem wrzeciona. Aż dwa dni temu w drzwiach stanął luby i w ramach powitania wyciągnął z kieszeni wymiętą kopertę bąbelkową.
A w niej cudnej urody wrzecionko od Apaczomira!^^
Powód dla którego siedzę tu przy kompie, zamiast z wrzecionem w łapkach? Skończyła mi się czesanka:D
Sprzędłam na razie tylko tę malutką porcyjkę jaką miałam, chyba około 30g. Zajęcie jest przyjemne, i chociaż powtarzalne i w teorii proste, wymaga nauczenia się i sporo wprawy. Drugiego dnia przysiadania się do wrzeciona na godzinkę-dwie zaczęłam trybić. Radość gdy widzi się równą (przynajmniej partiami:D) i cienką nitkę, niesamowita^^
W tle włóczka kupna, dla porównania grubości;p Rozważam skręcenie swojej w dwunitkę. Albo pójdzie na szycie, albo okaże się że jednak jest jakaś nie taka, rozkręca się i na pamiątkę zostanie:D
Teraz już tylko czekam na zamówiony zapas czesanki:)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz