czwartek, 25 lipca 2013

Dziś wypowie się prządka, farbiarka i banda szewców

Domorosłych, oczywiście. Nie aspirujemy do miana fachowców, mimo to, frajda z samodzielnego zaopatrywania się w odzież i obuwie jest warta dziur w palcach od igieł. A że przy okazji można się sporo nauczyć, będzie parę słów o dokonaniach ostatnich dwóch miesięcy - gdy Tesia zakręcona między remontem, przeprowadzką, generalnie przewracaniem życia do góry nogami, zaniedbała nieco bloga. Dziś spróbuję to nadrobić:)

1. przędzenie.

Czynność praktykowana przeze mnie regularnie i rozmaicie. Do końca czerwca dziergałam z zapałem czesankę z Poltopsu, a to białą, a to zabarwioną. 
Klasyczny singielek, o takich powstało ileśset metrów. Na zdjęciu 15g/157m.
Generalnie wolę prząść single, dwunitkę też jednak popełniłam.
Będą z tego kolory...

Pod koniec czerwca... pod koniec czerwca była Cedynia, gdzie włóczkę się przędło, gręplowało, tłukło, gdzie latała ona w powietrzu, w naczyniach, była dosłownie wszędzie i w każdej odmianie. Mam na myśli że raj x)

Toteż wpadła mi w ręce wrzosóweczka, była owca pomorska, było przędzenie wełny wyczesanej, wygręplowanej, z chmurki i na czas. To i owo na zdjęciu:
Od lewej: podfarbowana brzozą biała czesanka maszynowa, owca bodaj pomorska preparowana (własno^^)ręcznie, wrzosówka gręplowana maszynowo (dzięki DeeDee:*), wrzosówka wyczesana ręcznie. Czy czułam różnicę przędąc? Szczerze mówiąc nie, szło tak samo gładko i przyjemnie przy każdej. Różnica "tylko" w czasie potrzebnym na przygotowanie wełny.
Z innych nowości na wrzecionie: sięgnęłam po len. Było miło i przyjemnie, niteczka wychodziła miękka a zarazem równie wytrzymała co dratwa, robi się to faktycznie inaczej niż wełnę. Ale jakoś mimo że szło gładko, zrobiłam tylko trochę, po czym odłożyłam... na później. Czeka na wenę;)
Kolejna nowość pojawiła się w połowie lipca: przyjaciółka wróciła z praktyk w Biskupinie i przywiozła skarby prosto z owcy. W rezerwacie archeologicznym znanym na cały kraj trzymane jest stadko... a jakże, wrzosówek. Co w nich najwspanialsze, to różnorodność! 
Szare białe i pstrokate. I kremowe i łaciate. Trafiła się i rasowa czarna owca:) 
Tutaj różnica/ciekawostka: w Biskupinie nie bawią się w pieczołowite przygotowywanie wełny do przędzenia. Jedno pranie i heja na wrzeciono, bez specjalnego skubania czy czesania. Ok, to spróbuję i ja. 
Dawało radę. Pachniało nieco inaczej, zostawiało więcej śladu na dłoniach i szło nieco wolniej, ale szło. Mimo to, gdy po powrocie od Thurid do domu na warsztat poszedł Poltops... sorry, runo nie przygotowane a przygotowane, to jest niebo a ziemia. Mam wrażenie jakby to, co teraz mam na wrzecionie...
...przędło się samo. Tempo wychodzi nieco powyżej metra na minutę i takie mnie zadowala. Dobrze zrobiona czesanka to podstawa.

Wnioski z wszystkiego powyżej: Wełnę jak najbardziej przyrządzać. Prać, skubać i czesać. Dobrze przygotowana ręcznie niczym nie ustępuje fabrycznej, a zrobienie tego etapu po łebkach da później popalić. Pora w końcu zaopatrzyć się w czesaki:)

2. farbowanie

Ostatnio ciuchy. Parę słów należy się sukni wierzchniej którą ufarbowałam marzanną. Będzie przy okazji o wpływie masy surowca na zabarwienie.

Nie był to pierwszy raz z tym barwnikiem przezacnym. Do gara trafiła najpierw marzanna w lnianym woreczku, po niej kreda, po niej ałun. I wszystko szło jak należy i farbowało się pięknie.
Woreczek już w trakcie przybrał cieszący kolor (i go utrzymał po wyschnięciu!). Gdy wywar był gotów, trafiła do niego kiecka, wrzuciłam też próbki sprzędzionej przez siebie wełny, z czystej ciekawości. Gar około... 10l? Sukni jakieś pół kilo. 
Wywar w dechę, kolory na kawałkach wełny też cieszą. Wszystko zgodnie z planem.
A kiecka, po wyjęciu, wypłukaniu i wysuszeniu? Otóż kiecka zdecydowała że czerwoną ni odrobiny nie będzie:P
Nie no, kolor jest. Jest kolor. Myślę że jest mnóstwo nazw na ten kolor. Oranż? Soczysta pomarańcza? A może Brzask Bitewnego Słońca? Albo na przykład Idź Być Rudym Gdzie Indziej?
Żeby nie było, bardzo lubię swoją kieckę:) Ręcznie szyta, naturalnie farbowana, 100% wełna i tak dalej. Ale czerwona to ona nie jest:D
Duże znaczenie miał garnek, za mały jak na gabaryty stroju. Nijak było to przemieszać, barwnik nie jest dokładnie rozprowadzony. Recepta na to prosta: wyczarować skądś większy gar (50l czy coś) i tyle... Ile będzie zabawy z obsługą takiego, to już insza inszość;]

Inny wniosek jest bardzo istotny: farbowanie małych próbek mówi tylko, jaki efekt wyjdzie na małej próbce. Bardzo łatwo przychodzą ładne, wysycone kolorki na małych ilościach wełny, typu powiedzmy poniżej 50g, jednak gdy do gara ma trafić coś większego, sytuacja diametralnie się zmienia i potrzeba znacznie więcej umiejętności (i gara:D) by osiągnąć identyczny efekt co na ścinkach i minimotkach.

Chyba odpuszczę sobie robienie małych próbek, choćby na pokaz, gdy widzę już jak bardzo są niemiarodajne. A to oznacza... Duuużo Przędzenia:D

2.2 jeszcze więcej farbowania

Po sukience wełnianej, wierzchniej i wczesnej przyszedł czas na lnianą, spodnią i późną. Zdarza mi się bywać na późnych imprezach, pora więc zaopatrzyć się w cotte simple. Tkanina, cienki len (w końcu spodnia) kupiona w czasach słodkiej niewiedzy spoczywała sobie w szafie. Wyjęta już w czasach jako takiej wiedzy... poraziła swą bielą, fabryczną, chemiczną i prześwitującą. Bardzo prześwitującą. Chcę mieć spodnią, nie bieliznę, czyli widoczną w ostatecznym stroju i stanowiącą komplet z wierzchnią. Czyli farbujemy.
Decyzję o kolorze podjęłam, myśląc o postaci jaką chcę odtwarzać. A marzy mi się ktoś z gminu. Strój prosty, stonowany, coś co nie będzie jarzyć się z daleka jak większość kreacji grunwaldzkich. Strój roboczy. Farbować takie coś marzanną? Jeszcze w dodatku jak jest lniane? Nieeee...
Skoro kolor ma być skromny, a barwnik dostępny w późnym średniowieczu... to może stara dobra Allium Cepa? A raczej, jej łupiny?;)

Na tym stanęło:) Farbowałam wstępnie wycięty wykrój - dzięki temu mogłam działać na dwa garnki (50l wciąż w planach:D). Zero dodatków, miał wyjść beż a nie jakaś żółć. Tym razem wszystko poszło gładko, bez niespodzianek i idealnie równomiernie. Wykrój na chłopską cotte simple:

Tadam. Owo półkole obok to chusta, uszyta z tego samego materiału. Na chustę to on jak znalazł;]
Wierzchnia będzie wełniana, farbowana orzechem, albo korą dębową a najlepiej... wcale:p. Ale o tym wkrótce.

3. Pomorzanie robią butki

Opuszczając długą i momentami zabawną historię o tym jak się w Gdańsku zaczęła faza na posiadanie chodaków (słowo kluczowe: Biłgoraj:3) - Thurid BUG przekopawszy, znalazła publikację o butkach. A w niej znaleziska. Pomorskie znaleziska. (H.Wiklak - "Ze studiów nad wczesnośredniowiecznym obuwiem pomorskim") A wśród nich i takie z jednego kawałka. Chodaki na Pomorzu! Radość i Rekonstrukcja.
Chodaki 1.1 (autor i właściciel:Bogusz) były niekształtne i nie do noszenia. 
Chodaki 1.2 (autor i właściciel:Tesia) powtórzyły klęskę. Chcieliśmy jeden kawałek skóry wycinać i zszywać i z przodu i z tyłu i za nic to nie chciało przyjąć kształtu. Jakiegokolwiek. 

Thurid, chcąca stworzyć sobie ładne butki, widząc nasze smętne poczynania, machnęła ręką na znaleziony wykrój i sięgnęła po klasyk - butki gdańskie z szwem po bokach, znane w reko wzdłuż i wszerz. Wzięła i uszyła. Wyszły zgrabne i wygodne. Kapelusze z głów, zwłaszcza jak na pierwszy szewski raz:)
Niedługo po tym Bogusz podjął się próby stworzenia chodaków 2.0. Tym razem zszywane tylko z przodu, z tyłu wycięte w kształt półkola. Wyciąć, namoczyć, zszyć przód, zrobić nacięcia, przewlec przez nie sznurek... zaimpregnować. Butki w dwie godziny.
Buty robione według znalezisk pomorskich. Źródło, rekonstrukcja, sposób jej noszenia - na onucach.

Swoje chodaki 2.0 stworzyłam (okej, Bogusz poprzebijał:P Nie znoszę tej części xP) pod górą Czcibora, pierwszego dnia imprezy;) Zajęły kilka godzin nieśpiesznej pracy. 
Idzie to tak:
1. Postawić stopę na skórze (3-4mm grubości) i odrysować jej kształt.
2. Doliczając po kilka cm z każdej strony (z przodu najmniej) narysować półowal, wyciąć.
Tak to wygląda:
3. Moczenie skóry, do dwóch godzin starczy.
4. Namoczoną skórę przebić w miejscu szycia (czerwona linia przerywana).
5. Szycie:P
6. Naciąć podłużne dziurki na sznurek/rzemień. Nie za gęsto.
7. Przewlec rzemień, łazić w mokrym obuwiu (polecam i pozdrawiam), póty nie wyschnie i dopasuje się do stopy.

A dopasowuje się aż miło:) Wygodna to rzecz. Łażenie oczywiście w onucach, choć gdy już się dopasowały to i na bosą stopę dają radę.
 
Montować sznurowanie najwygodniej już na stopie;) Proste obuwie ma swój urok. 

3 notki w notce. Uff.
Pozdrawiam wszystkich którzy dotarli aż do tego miejsca:)

5 komentarzy:

  1. Krótkie notki od Thurid :)
    1. W Biskupinie przędą z czesanki, przędą. Zaś spotkałam tam jedną osóbkę i jeszcze kilka na pewnej tajemniczej imprezie, które robiły to ot z wypranego runa.
    3 Butki zrobiłam też te dzięki pomocy Janka ^^ i za małego płata skóry, który nie pozwalał zrobić chodaczków. xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Gdzie marzannę upolowałaś? :)
    Kolorek pikny!

    Też ostatnio miałam okazję prząść len - znajoma kupiła kołowrotek, na nim była resztka lnianego wiechecia. Nawet się jeszcze nadawał do użytku, nitka wyszła, acz surowiec niestety był przesuszony. Na dratwę ujdzie :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dratwa też dobra rzecz:)

      A marzannę mam jeszcze hen z zapasów herbapolowskich;p W ilości całkiem niezłej, więc możemy omówić jakiś handel w zamian za coś fajnego, jeśli jest potrzeba:)

      Thurid, konto załóż a nie:]. I słusznie, Jankową pomoc warto wspomnieć, ale on już ładnie wymiata w temacie butków, więc czym tu się chwalić wówczas;D

      Usuń
  3. Ojej, nieźle. Cieszę się,że ktoś się podejmuje takich zadań, i chodzisz w nich na co dzień?:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będąc w stroju - jak najbardziej. Choćby przez ostatni tydzień podczas pobytu w Biskupinie. Jednak w tym roku wykonam je ponownie, bo użyłam deczko za grubej skóry - te ze zdjęcia są super wytrzymałe ale nie do końca wygodne:)

      Usuń