czwartek, 19 listopada 2020

Poszłyśmy w góry tylko że w 1905 - czyli RetroTatry

This note is about hiking/reenactment project called RetroTatry. Idea of the project is to reenact mountain hiking from XIX century and beginning of XXc, when it only started to be popular sport. We prioritize reconstruction of clothes and accessories used by first hikers, including underwear, corsets etc, and we use routes popular in the epoch, whenever possible. Note describes our equipment and our first trip within the project that we made this autumn to Tatry mountains.


Pomysł narodził się już kawałek czasu temu. 

Dwie baby zajmowały się rekonstrukcją historyczną wczesnego średniowiecza i łażeniem po górach. Ochoczo łączyły jedno i drugie na wczesnośredniowiecznych wyprawkach. 

Tylko że wczesne średniowiecze stawia pewne ograniczenia jeśli chodzi o dobór szlaków. Mając jednocześnie buty na skórzanej podeszwie oraz odrobinę rozumu, nie będziesz się pchać na Orlą Perć, to raz. Dwa - nie ma żadnych poszlak świadczących żeby tysiąc lat temu wchodzono na szczyty powyżej dwóch tysięcy metrów dla uciechy.

A my lubimy włazić na szczyty powyżej dwóch tysięcy metrów dla uciechy.



2018 obfitował w ciekawe wypady górskie. To był też rok w którym Tesi po jej wcześniejszych eksperymentach z rekonstrukcją XIX wieku udało się zaciągnąć Olof na Bal Szkocki i od tego momentu zaczęło się radosne wspólne eksplorowanie epoki która stawia nieskończoną ilość fascynujących wyzwań krawieckich. Po wiktoriańskich kieckach balowych, piknikowych robe en chemise i sylwetkach sufrażystek apetyt tylko rósł. Postawienie sobie pytania "a jak właściwie wyglądało łażenie po górach w XIX wieku?" było tylko kwestią czasu:)

Postawiłyśmy sobie to pytanie i zaczęłyśmy szukać odpowiedzi.


Odkryłyśmy... Sezam.
 

Nie, poważnie. Jak się okazało:

-rekreacyjne chodzenie po górach od drugiej połowy XIX wieku wzwyż jest doskonale udokumentowane, pamiętnikami, relacjami, biografiami i listami.

-o ile lata 60,70,80. to wciąż "epoka pionierów" o tyle od lat 90. XIX wieku staje się to popularny, dość powszechnie praktykowany sposób na rekreację i wczasy. Nie podaję do kiedy - bo trwa to w zasadzie do dzisiaj:)

-wymagająca wspinaczka wysokogórska również przeżywa rozkwit w tym okresie. (otwarcie wspomnianej już Orlej - już w 1906)

-jak się okazało, nie był to sport zarezerwowany dla panów. Relacji o wyprawach kobiecych jest mnóstwo. Samodzielne poprowadzenie grupy przez Czerwone Wierchy przez Marię Steczkowską - 1864. Wspinaczki Natalii Janothówny na Gerlach czy Łomnicę - lata 80. Wanda Herse na Mnichu - 1902. A to ledwie kilka z dłuuugiej listy nazwisk! I to tylko koncentrując się na rodaczkach!

-nie tylko encyklopedyczne fakty. Znalazłyśmy sporo zdjęć pierwszych górskich turystów, a także zapiski zawierające informacje praktyczne - co spakować, jak się ubrać. Co więcej - konkretne elementy strojów, z wykrojami, połyskiwały w żurnalach - skracane spódnice, alpejskie płaszcze... No mówię. Sezam!

Kobiety wspinały się wszędzie. Po lewej Szwajcaria, w środku i po prawej - Stany.

Miejsce I Czas

Po wstępnym przejrzeniu jak wiele jest do wyeksplorowania zdecydowałyśmy że pora zawęzić pole działania i wybrać konkretne datowanie. 

Miejsce 

W drugiej połowie XIX i na początku XX wieku turystyka rekreacyjna w całej Europie przeżywała rozkwit. I chociaż informacji o pierwszych kobiecych klubach wspinaczkowych w Szkocji czy zapisków o turystyce alpejskiej znalazłyśmy sporo, uznałyśmy że zdecydowanie najfajniej będzie podziałać lokalnie. Pojedźmy w Tatry, jak już nieraz się i mi i Oli zdarzało.

Ale poprzez rekonstrukcję ich pionierskiego zdobywania, poznajmy te niby nieźle nam znane góry na nowo. Dowiedzmy się o nich czegoś więcej, dowiedzmy się jak przecierano te obecnie wydeptane już przez połowę Polaków szlaki. I puśćmy tę wiedzę dalej w świat.

Walery Eljasz-Radzikowski -"Przy Morskim Oku", 1893. Obraz wisiał niepodpisany w Willi Koliba. Wydatowałyśmy go po samych kieckach, jak się później okazało - idealnie trafnie. TA DUMA.


C
zas

Wahałyśmy się dość poważnie nad wyborem dekady. Ostatecznie padło na okres około 1900-1910. Na tym etapie taternictwo jest już dość usystematyzowane i dwie panie bez obstawy przewodnika i tragarza niosącego zestaw do parzenia herbaty (tru story!) nie powinny już budzić niczyjego zdziwienia. (co nie oznacza że wykluczamy rekonstrukcję wcześniejszych dekad... dajcie nam tylko chwilkę na ogarnięcie tego tragarza:> )

Jedna kwestia była istotna od samego początku. Nie robimy kostiumów. Nie robimy stylizacji, którą po sfotografowaniu i paru godzinach chodzenia będzie chciało się tylko zdjąć. Robimy rekonstrukcję. Ciuchy muszą być tak uszyte, żeby faktycznie nadawały się do długiego, całodziennego chodzenia. Mają odwzorowywać modele z epoki, od najbardziej przyskórnej (jest takie słowo?;p) warstwy bielizny aż po czubki rękawiczek. Gorsety, plecaki - całościowo. Skoro oni w takim ekwipunku zdobywali już najwyższe, najbardziej wymagające szczyty, to my nie damy rady przejść się choćby na Wierchy?;)

Ze względu na powyższe postanowienie, dałyśmy sobie czas na realizację projektu. Szycie stroju element po elemencie, kompletowanie akcesoriów nie-krawieckich (plecak... kapelusz... buty!), dobór daty i trasy (stanie w kolejce na Giewont w lipcu byłoby hmm, mało epokowe;p)...

 I tak oto, parę tygodni temu Projekt RetroTatry wszedł w fazę beta - jesteśmy po naszym pierwszym wypadzie :)


Ale zgaduję że jesteście tutaj nie po kolejną relację z weekendu w Tatrach, a po SZPEEEEEJ. Tak więc najpierw parę słów o naszym ekwipunku :)

W kolejności zakładania: chemise, gorset, pończochy, pantalony, corset cover, koszula, spódnica, buty. Włosy upięte wsuwkami, przykryte kapeluszem, kapelusz zamocowany na dwie szpile (kapelusz jest obowiązkowy!).

Zestaw podstawowy. Plus chusta, zamotana tak by można było w niej przez chwilę nieść bukłak.


Do tego opcjonalnie: żakiet/kamizelka/switerek, rękawiczki i płaszcz lub peleryna na wierzch. 



Olof jako ekstras uszyła sobie jeszcze wełniane bryczesy (przydały się zwłaszcza o wybitnie chłodnym poranku). Drewniany kij w dłoń, plecak na grzbiet i lecimy.

Trochę więcej szczegółów:

Wszystkie elementy bieliźniane są wykonane z bawełny, obszytej broderie anglaise. Po jednej zmianie bielizny na dzień. Bardzo urzekła nas relacja wspominająca o tym by nie brać eleganckiej koronkowej bielizny do Zakopanego, bo raz że pranie koronki na miejscu jest okropnie drogie, a dwa, "góralki i tak nie potrafią tego wykonać należycie";p Z drugiej strony, tak bez koronki...? No jak to? Broderie anglaise to idealne rozwiązanie w tym przypadku:D


Różne niewymowne. Kto rozpozna co jest co?

...Tesia, wymieniłaś buty po gorsecie, a przecież "shoes before corset"...??

W tym wypadku "shoes can go after corset" - bo uszyłyśmy sobie po sztuce tak zwanego ribbon corset. Czyli gorset z wstążek - zaprojektowany tak, by nie krępować ruchów w trakcie aktywności fizycznej i być w miarę przewiewnym. Tak, dokładnie - my współcześnie mamy sportowe staniki, damy które 100-120 lat temu śmigały na rowerach, konno i po górach - miały sportowe gorsety :) Gorset jako ściskające i uciskające narzędzie tortur to kompletny mit! Ale to tak ciekawy temat że zasługuje na osobną notkę. Nie przedłużając - sięgnęłyśmy po wykrój z książki Jill Salen, datowany na 1900. 

Jill Salen, "Corsets: Historical Patterns and Techniques", wykrój na bazie oryginalnego gorsetu i rekonstrukcja. Nie mam niestety lepszych zdjęć - uwierzcie że na talii układa się doskonale:) 


Koszule - bawełniane. Pończochy - dziergane (jedyny element stroju właściwego nierobiony przez nas samodzielnie), wełniane lub bawełniane. Wszystkie ciuchy wierzchnie - wełna, oczywiście.

Olof celowała w modę około 1905 roku, szyjąc wszystkie koszule z modną wówczas tzw. gołębią piersią. Do tego długa spódnica z szczwanym systemem mocowań pozwalającym ją skracać na szlaku. No i pod spódnicę lub zamiennie z nią (na szlaku wysoko w górach, gdzie priorytet nad miejską modą i konwenansami zdobywał pragmatyzm i bezpieczeństwo, taka ekstrawagancja jeszcze uchodziła) - bryczesy.


Ja zdecydowałam się na spódnicę po prostu skróconą, czyli inny wariant akceptowalnych wówczas "wybryków" obyczajowych, jakie w mieście czy kurorcie byłyby źle widziane, ale już na górskim szlaku, oficjalnie akceptowane. Nie mogąc się przekonać do gołębiej piersi (bardzo powszechna i popularna wówczas moda, co nie oznacza że nosiła się tak absolutnie każda jedna dama - coś jak na przykład dzisiejsze spodnie odsłaniające kostkę), sięgnęłam po dopasowaną kamizelkę, bazując na wykroju z 1898. Stylistyka trochę już niemodna, ale wciąż obecna (jak dziś ja, uparcie wybierająca spodnie zasłaniające kostkę:D). 

W ten sposób udało nam się stworzyć dwa zupełnie różne, ale jednak spójne czasowo i tematycznie komplety.

Czy było nam wygodnie? I to jak! Dobrze dopasowane ciuchy z oddychających materiałów - nie chciało się zdejmować. Nie brałyśmy ze sobą w ogóle żadnych ubrań cywilnych, od momentu wyjechania z Katowic, do powrotu - wyłącznie historyki. Ekwipunek nie stanowił problemu na żadnym etapie wyjazdu - jechanie na reko już w reko najfajniejszym jest, po co taszczyć później cywilki :)


Dostosowywanie się do wszelkich pandemicznych zaleceń roku 2020, będąc jednocześnie 100% reko? Ależ nie ma sprawy.


To, czego nie szyłyśmy (siłą rzeczy:P) to dodatki i akcesoria. Z lekkim bólem zdecydowałyśmy że na pierwszy wypad wybierzemy się jeszcze w butach stylizowanych na epokowe, zamiast zlecać modele z epoki u szewca (co mogłoby spokojnie być kwotą czterocyfrową...) - najpierw sprawdzimy czy nam się w ogóle takie łażenie podoba, wówczas zdecydujemy czy będziemy inwestować (spoiler alert: będziemy inwestować:P). 

Kapelusze - kanotiery. Ostatni moment gdy był to jeszcze model unisex.
Przymocowane do fryzury (włosy upięte wsuwkami na gibson girl, po prostu) na dwie szpile po obu stronach głowy. Konstrukcja porównywalna trwałością do makijażu weselnego. 
Rękawiczki - irchowe, stricte praktyczne.
Plecaki - po quasi-zabawnej przygodzie z bezskutecznym przekopywaniem dwóch domów z pieśnią "nogdzieonjestpowinientubyć" na ustach, zaopatrzyłyśmy się last minute w dwie sztuki czechosłowackich wojskowych M60 (Rambo dzięki za wyszperanie ich raz jeszcze:D). Z
grabnie odwzorowują popularne już pod koniec XIX wieku sakwy, jakich pełno znalazłyśmy na fotografiach i pocztówkach. Do wymiany są jedynie szelki - zdecydowanie najlepsze byłyby skórzane.


I ciekawostka na koniec opisu ciuchów:

Niemal wszystkie spódnice z epoki mają kieszenie. Nasze również mają kieszenie. Spódnice z kieszeniami rulz. 

TRASA

...czyli historia radosnego spontanu i "ojej czemu planowanie na ostatnią chwilę nie działa, przecież zwykle działało".
Wstępnie chciałyśmy uderzać na słowacką stronę Tatr, mniej zagęszczoną turystycznie i mniej przez nas wydeptaną. Postanowiłyśmy że dojedziemy do Zakopca i stamtąd busem na Słowację. A tu w busie Kraków-Zakopane - niespodzianka - jak się okazało, przewoźnik transgraniczny zwinął biznes z okazji koronawirusa. 

Wylądowałyśmy zatem w Zakopanem i usiadłyśmy w urokliwym parczku z mapką aby zastanowić się, co dalej. Raz dwa przeorganizowałyśmy plan (padło na Tatry Zachodnie - bo piękne, bo mniej wyeksplorowane, bo epokowo również popularne) i również raz dwa, zorganizowałyśmy nocleg w Zakopcu. Tu trafiła się miła niespodzianka - w trakcie meldunku, obczajając architekturę, zapytałam z którego roku to budynek - z 1905, jak się okazało. Jak na zamówienie! (Hostel Stara Polana - urocze miejsce, przesympatyczna obsługa:)

Bry!

Zakopane okazało się zupełnie nieplanowanym bonusem do wyprawy. Skojarzenia z nim mamy wszyscy dość proste - zimowa stolica Polski, Krupówki, oscypek, lans, drogo - koniec. 

Niespecjalnie nam leżą takie atrakcje:P 

Ale skoro już jesteśmy... Postanowiłyśmy pozwiedzać Zakopane tak, aby w ogóle, ani razu, nie włazić na Krupówki. 

To był strzał w dziesiątkę. 

Spędziłyśmy czas w Willi Kolibie, na świeżo otwartej wystawie stylu zakopiańskiego, oraz w galerii sztuki XX wieku w Willi Oksza, a także eksplorując nieco bardziej zapomniane wille z "naszej" epoki, pochowane w bocznych uliczkach. I na pysznej kawie w mało obleganej kafejce i obkupując się w tatrzańskie albumy z epoki w księgarni tematycznej. Objawiło nam się "Zakopane jakiego nie znacie" :) - do takiego z pewnością będziemy miały ochotę wracać! 




O świcie następnego dnia byłyśmy u bram Doliny Chochołowskiej, z zamiarem wpakowania się na Wołowiec i zejścia na wieczór w stronę Schroniska na Polanie Chochołowskiej. Ostatecznie, na bieżąco modyfikowałyśmy trasę. Gdy dotarłyśmy do Kończystego Wierchu, zamiast odbić w prawo na Wołowiec, skręciłyśmy w lewo na Starorobociański Wierch. Cóż zrobić - przyciągał:) Czerwony szlak był niesamowicie przyjemną i satysfakcjonująca częścią trasy, z przepięknymi widokami na słowacką stronę. Weszłyśmy na Starorobociański mając piękną pogodę i świetną widoczność.

Panorama na Tatry Wysokie z Starorobociańskiego Wierchu. Od lewej na dalszym planie widać Czerwone Wierchy, Kasprowy, Świnicę, Orlą Perć, Lodową Kopę, Rysy, Gerlach i oczywiście wiele więcej ale tyle na oko rozpoznaję:P

 A kolejna część miała być jeszcze fajniejsza - spacer żlebem Ornaku w łagodnym, późnopopołudniowym słońcu. 




Już po zmierzchu i dość zmęczone dotarłyśmy do schroniska na Hali Ornak (ot, kolejna zmiana planu:D). Jak dotąd miałam z nim same pozytywne doświadczenia - i tym razem nie zawiodło. Akurat odbywała się impreza "kobiecy górski świat" - prelekcja o górskim zwierzyńcu przeplatana koncertem. 

Prelekcję prowadziła Bożena Wajda, wykorzystałyśmy okazję aby podpytać ją o groźne ryki które słyszałyśmy ze wszystkim stron, schodząc do schroniska chwilę po zajściu słońca. Już kiedyś mi się zdarzyło te ryki słyszeć, w tej samej okolicy, też we wrześniu - wtedy się przejęłam że to niedźwiedzie i nigdy tego wniosku nie zweryfikowałam. Tym razem była okazja. Bo coś dużo było tego buczenia po drodze, jak na misie. Pani Bożena ubawiona zweryfikowała szybko nasze pytanie o misie - "To nie misie... To jelenie!". Jelenie. Na rykowisku. Cóż - brawo my xD Może kogoś rozbawi nasz popis niewiedzy mieszczucha, a może dla kogoś będzie to również nowa informacja - częstujcie się;)

Szybko też złapałyśmy wspólny język z szefową schroniska i posiliwszy się ciachem jagodowym od którego Tesi dosłownie łzy zachwytu stanęły w oczach (no nie przesadzam, poważnie:D), zrobiłyśmy krótką prelekcję o naszych strojach. Ekipo Ornaku - dziękujemy za miłe przyjęcie i świetny wieczór:)

Wszędzie na szlaku spotykałyśmy się z zaciekawieniem i życzliwym podejściem, sporo osób pytało o stroje, o zdjęcia, nawiązywało rozmowę. W tej sposób dowiedziałyśmy się o wielu lokalnych inicjatywach nawiązujących w jakiś sposób do rekonstrukcji dawnych Tatrów - jak zawody o Wielkanocne Jajo, albo festiwal Folkloru Ziem Górskich. Dzieje się. 

PODSUMOWANIE

Na tej krótkiej wyprawce przetestowałyśmy że:

-rekonstrukcja pionierskiego trekkingu to olbrzymie pole do eksploracji.

-turystyczne ciuchy z początku XX wieku są wygodne i funkcjonalne, nie ograniczają doświadczeń z łażenia po górach, a wręcz przeciwnie, poszerzają je. (To cudowne uczucie immersji, gdy wpasowujesz się w krajobraz, zamiast, jak to odczuwam łażąc w współczesnych poliestrach, nieco go zakłócać <3) 

-od strony otoczenia, odzew jest spory i jednoznacznie pozytywny - warto przedstawiać tą epokę - dla osób z zewnątrz jest praktycznie nieznana, a ewidentnie interesująca.

Podsumowując - wiemy na pewno że będziemy kontynuować projekt RetroTatry. 

Ze względu na to że pojawił się pewien odzew wśród znajomych rekonstruktorów, zainteresowanych wyprawami górskimi w tej epoce, następną wyprawę wstępnie planujemy w większym gronie. Jeśli jesteś zainteresowany/a - zapraszamy do kontaktu:)



2 komentarze:

  1. Super pomysł, wspaniała realizacja i dokumentacja :)
    Trzymam kciuki za ciąg dalszy

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuje, a dalsze ciagu sie spodziewam - podstawowy zestaw ciuchów juz gotowy, teraz go tylko ulepszac i dopieszczac. No a czy jest opcja ze lazenie po górach nam sie tak po prostu znudzi? Nie sadze;)

      Usuń