czwartek, 17 września 2015

Do nocy od rana, łoj dana dana - czyli warsztaty śpiewu białego w Biskupinie

Relacja opowiada o warsztatach które odbyły się 26-30.04.2014 w Muzeum Archeologicznym w Biskupinie. Od strony muzeum organizowała je Magdalena Zawol, zaś prowadziła Katja Radivilova. Wraz z kilkunastoma innymi osobami miałam przyjemność uczestniczyć - z ubiegłego sezonu czy nie, warsztaty z pewnością zasługują na relację:)

Zdjęcia pochodzą z archiwum własnego oraz z materiałów Muzeum Archeologicznego w Biskupinie.


Majówka, Biskupin, śpiew, dużo śpiewu, jezioro, słońce, fantastyczni ludzie, śpiew. Już kilka powyższych słów opisujących atmosferę powinno wystarczyć za zapewnienie - było wspaniale.


WARSZTATY

Zjechaliśmy na miejsce sobotnim porankiem. Pierwsze spotkanie odbyło się natychmiast, gdy tylko uczestnicy znaleźli się w komplecie - i od tego momentu rytm następnych pięciu dni wyznaczały zajęcia. Intensywny, odbywający się w dwóch kilkugodzinnych blokach trening. Do wieczora od rana, łoj dana dana;)


na warsztatach śpiewaliśmy...


Tematem tegorocznych "Pradźwięków" były oryginalne przyśpiewki pałuckie. Zostały opracowane przez Katję Radivilovą, naszą instruktorkę na podstawie publikacji autorstwa Wandy Szkulmowskiej "Oj stąpej koniku...", wydanej w 2006 roku z okazji 50-lecia istnienia zespołu regionalnego "Pałuki".



oraz śpiewaliśmy...


Przez te 5 dni opracowaliśmy blisko 20 piosenek pałuckich. A dodatkowo, jako że Katja jest białorusinką, przygotowała dla nas kilka cudnych pieśni białoruskich. Od siebie dodam że jako instruktorka jest świetna - każdy indywidualnie odkrywał swoje możliwości we własnym tempie, na podstawowe umiejętności gospodarowania powietrzem został położony bardzo duży nacisk, z każdym dniem szło nam coraz lepiej.


...oraz śpiewaliśmy. A Katja przygrywała, na skrzypcach, na gęślach, na dudach.

Ostatniego dnia warsztatów odbył się koncert podsumowujący. A nawet dwa! Jeden pełną grupą na zakończenie warsztatów, drugi w nieco mniejszym gronie podczas otwarcia wystawy czasowej. 




Dobrze by było opisać relację z warsztatów śpiewu nie tylko zdjęciami - jakaś próbka dokonań może? Czasami nagrywaliśmy to, co było akurat ćwiczone, jednak warsztaty to nie nagrywanie płyty i przede wszystkim rejestrowaliśmy na własne potrzeby. Mimo to, wrzucam nagranie-przykład - i tego jak szło i tego jaki klimat panował:) "Bicem konia bicem" z wieczornego śpiewania (po całym dniu jeszcze było mało!) - saute, żadnego czyszczenia czy obróbki, akcja od 0:26;)




Wtorek wieczór było już po warsztatach:( Ale nie po śpiewaniu - w muzeum cały czas coś się dzieje, gdy tylko zakończyły się warsztaty, zaczęli zjeżdżać się uczestniczy majówkowego festynu archeologicznego. Już w wieczór otwierający, wraz z przyjaciółką i już nowymi słuchaczami otworzyłyśmy się na hałasowanie w skali absolutnie niespotykanej dotychczas:D

Jak oceniam swój udział? Było-warto. Generalnie od dziecka lubiłam śpiewać, wychodzi mi to na tyle że nikt nie ucieka, tylko z jednym, malutkim acz dobitnym "ale"... Głośność! Od zawsze, odkąd pamiętam, śpiewałam za cicho. Kompletnie nie umiałam korzystać z przepony, do tego dochodziły bariery psychiczne - gdy tylko śpiewałam dostatecznie głośno by sama siebie usłyszeć, głos się momentalnie łamał. Za każdym razem. Porażka:D

A teraz? Przepona - przećwiczona. Gospodarowanie powietrzem - przećwiczone. Lęki, stresy - podczas śpiewania po kilka godzin dziennie, słuchając siebie, słuchając innych, stopniowo się przełamując - poszły precz! Teraz już nic nie powstrzyma mnie przed publicznym fałszowaniem, uhuhu:> To sprawia, że warsztaty tak miło wspominam. Ale nie tylko to.

Śpiewać dało się maksymalnie 5-6 godzin dziennie, więcej nie dało rady i nie miało sensu. Co w takim razie począć z resztą czasu? Ha... Pytanie powinno brzmieć raczej "gdzie upchnąć to wszystko co chciałoby się porobić?"

WARSZTATY... I WSZYSTKO INNE


tędy droga!
Przede wszystkim obecność wiosny owocowała eksperymentami z dziką kuchnią. Po co drałować 2 km do sklepu gdy tyle smakowitości rośnie za oknem? W menu były między innymi: sałatka ze stokrotek i liści lipy, sosik szczawiowy no i oczywiście pałka wodna jako rdzennie słowiańskie żarełko do chrupania (dobre to!).


omnomnom
pałka wodna w roli przekąski nad jeziorem
Biskupin to nie tylko rekonstrukcje chatek, ale i fantastyczny żywy inwentarz. Kogo tam nie było! Kozy, króliki, koniki polskie, no i oczywiście dorodne stadko wrzosówek. Przy ich wybiegu mogłam wysiadywać godzinami.


zadowolona wrzosówka jest zadowolona

Na wieczór zaś mleko prosto od kozy, można się było załapać na trening dojenia:) Mnie to akurat ominęło (za dużo czasu z wrzosówkami?:p), ale załapałam się na picie - to najważniejsze!;)

Zwierzyniec, maj dokoła maj, dzika kuchnia - może wystarczy? Nieee, nadal mało! Upchnęłyśmy w warsztatach też trochę rekonstrukcji, przędąc w przerwach, robótkując na pomoście, robiąc zdjęcia do weryfikacji na Cedynię na tle malowniczych chatek wioski piastowskiej. Działo się, krótko mówiąc.

 

przędzenie nitki w przerwach...


pod wieczór nitka posłuży do obszycia zapaski...


a jak już będzie po warsztatach... to cały proces od początku:)

5 intensywnych, niezapomnianych dni. Śpiew, chatki, wrzosówki. Cóż mogę napisać na końcu - oby do następnego!

przed wyruszeniem w drogę... drużyna została zebrana;)

1 komentarz:

  1. "Przed wyruszeniem w drogę..." padłam :D
    A poza tym zazdroszczę obszernego międzyczasu, w który można wetknąć takie przygody.

    OdpowiedzUsuń