Warunki spartańskie, drobne niedociągnięcia i weź-tu-kombinuj organizatorskie+deszcz. Ale co to dla nas;) Zdałam sobie sprawę że w palecie mojej jakoś nie gości żółty i zdecydowałam się po blisko rocznej przerwie (nie licząc jaj) sięgnąć po... łupiny cebuli. Tak wiem, na wczesne niehistoryczne. Ale mimo to, to tak wdzięczny, efektowny i łatwy w obsłudze barwnik, że z zaznaczeniem, że zdaję sobie sprawę że Słowianom cebuli niet, przyjemnie po nią czasem sięgnąć.
Szkoda tylko że przez deszcz nie dopilnowałam by mieć zdjęcia z samego farbowania:<
Radość i zabawa^^ Ten kawałek wyjmiemy szybciej, ten motek niech leży w kociołku długo, teraz dodać nieco ałunu... Jeszcze jedna próbka, co wyszła zielono-żółta.
I na dokładkę, zrobione przy okazji, foto części innych dokonań:) To jest to co lubię^^
Odświeżyłam też layout bloga. Jakiś taki duszny był poprzedni. Porobiłam etykiety, linki... Może chęć ulepszania blogosfery to jakieś odzwierciedlenie tego co dzieje się w realnej sferze? W życiu osobistym szykują mi się wielkie zmiany. Na lepsze:)
Kolory są przepiękne! Wpadają w oko. I to nad wyraz szybko. Kurczę, nie podejrzewałam, że z roślin takie mocne kolory można uzyskać. Znaczy o cebuli wiedziałam, bo to był główny zawsze barwnik na Wielkanoc, zaraz obok owsa, które słabo sobie radziło ze skorupką.
OdpowiedzUsuńKiedyś wreszcie będę musiała się wziąć za runo, które zalega mi w piwnicy i koniecznie wypróbować wszystkie porady, które u Was znajduję ;)
A ja jeszcze nawet nie czuję wcale, żebym osiągała maksimum ich możliwości. Żywa czerwień, błękity, bilardowa zieleń... wszystko jest do zrobienia. Zaiste wielka moc tkwi w naturalnych barwnikach:)
Usuń